Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

choć szedł z braćmi, niezupełnie ufał, że się im uda, Krzychnik chciał narzucić Samuelowi najmniejsze nawet środki wykonania, bo w jego siłę i impet, ale nie w głowę wierzył. Teraz zaś po odkradzeniu listów, mniej niż kiedy mu ufał, znajdując, że niebacznym jest i na ludziach się nie zna.
— Cóż się stało z tym łotrem Wojtaszkiem? — zapytał Andrzej — król go wziął?
— A myśmy go przez Stadnickiego królowi już z rąk byli wydarli — rzekł Samuel — ale kanclerza ludzie, bodaj głową nałożył, natychmiast przyskoczyli i wychwycili. Na dworze jest. Ci co go widzieli, powiadają, że do siebie niepodobny, jak wędzonka wygląda.
Nie tracę nadziei — dodał — że ja go jeszcze dostanę, a dostawszy, to dopiero się ucieszę!
Usta zagryzł Samko i zamilkł nagle. Ręce, które trzymał na stole, zacisnęły mu się tak, iż krew z nich uszła.
Chwilę trwał ten gniew wewnętrzny, milczący, a podczaszy począł znowu.
— Tedy wszystko tak jak skończone, ale (obrócił się do Samuela) na wszystko w świecie, na cześć twoją i naszą zaklinam, niechże raz będzie koniec. Nam już nikt dziś wiary nie daje. Odgrażamy się, odgrażamy, boczym, trwa to lata całe, ludzie się śmieją z nas i powiadają: — Nie mogą nic. Pojechał Samuel na Niż, nic nie wskó-