Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Rzecz się opóźni tylko, ale przez to nie przepadnie — rzekł Samuel — ale ja wam zaręczam, że tym razem musimy z nim skończyć. Wodzim się z tem zadługo, mnie już ręce świerzbią.
Krzychnik dumał.
— Byle kanclerza nie stało — rzekł — my z Czarnkowskim, z Chodkiewiczami na Litwie, sprawę cesarską wyprowadzimy na stół i oddziały się znajdą, które elekta będą popierały, a gdy się te zjawią, wszystek kraj odstąpi Batorego.
— A no wojna domowa? — odparł Andrzej — zła rzecz.
— Wojny nie będzie — rzekł Krzychnik. — Kto mu zostanie? jego chłopska piechota i zaciągi cudzoziemskie. Tym gdy się lenung da lepszy i one go odstąpią.
Trochę milczeli, ale zbytniego zaufania w te swe plany nie okazywał z nich żaden. Samuel jeden najśmielszym był.
— Na czas choćby mi przyszło się gdzie schować — rzekł — długo to nie potrwa. Wszystko jest na Zamojskim. Nie stanie jego, runie cała ta szopa na ich głowy. On ją jeden trzyma.
Znowu nastąpiło milczenie, panowie bracia spoglądali po sobie, jakby myśli swe odgadywać chcieli, ale tylko jeden Samuel miał je wypisane na czole, bo ten się z niczem nie taił. Andrzej,