Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/097

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

obiecywały pokup na plastry i balsamy, także aptekarzowi się uśmiechało. Nie było bowiem starcia, choćby nie na ostre goniono, żeby ktoś potłuczonym nie był i smarować się nie potrzebował, byle go tylko koń lub zbroja własna przygniotła.
Westchnąwszy więc nad nieodłącznemi od powołania swego nieprzyjemnościami, Fontanus postanowił nie opuszczać Krakowa, nikomu trucizny nie sprzedając, i nikomu nadziei otrzymania jej nie odmawiając.
Rotmistrz Mroczek, który po żołniersku spełniał swe nadzorcze obowiązki, rycersko też je pojmował i wyszedł z apteki uspokojony znacznie, wszystkie te plotki i wieści jako ze strachu pochodzące lekceważąc. Bądź co bądź, jednak oko na Zborowskich mieć postanowił, tembardziej, że do nich codzień prawie ktoś przybywał, a co z cesarstwa, od Niemiec i od Moskwy się zwlekało, prędzej później ku Zborowskim się kierowało.
Krzysztof unikał wprawdzie okazywania się publicznego, siedział w domu albo zdala od zamku krążył, ostrożnym był wielce, ale do Piekar dojeżdżał, a ztamtąd Włodkowa, kędy potrzeba było posły i posłańce na cztery świata krańce rozsyłała, rada bardzo, że czynną być mogła.
Gdy się to działo w Krakowie, gońcy wyprawieni za zbiegłym Wojtaszkiem napróżno go