Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/096

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czego ja ci pod czas nie życzę — dodał Mroczek — boby rzeczono, żeś się czuł winnym i zbiegł przed pomstą. Siedź w miejscu a złego nie czyń.
Fontanus się skłonił.
— Bądźcie pewni — dodał — że tu nie o zadanie trucizny chodzi, ale o jej obawę...
Wstał rotmistrz i zaleciwszy milczenie aptekarzowi, precz odszedł uspokojony. Sam pozostawszy Fontanus, dopiero począł rozmyślać co miał czynić i po czyjej stać stronie; uchodzić, czy pozostać. Zdawało mu się wszakże, iż z Mroczkiem dosyć otwarcie postąpiwszy, mógł bez obawy w miejscu siedzieć.
Właśnie mu też znaczny się obiecywał zarobek, bo przed weselem jeszcze do tutejszych lekarzy, do Oczka, do Buccelli przybyła dla leczenia się siostrzenica pana hetmana Zamojskiego, Jana Dulskiego, kasztelana chełmskiego, podskarbiego koronnego małżonka, około której zdrowia co było lekarzy najsławniejszych podówczas, Buccella, Oczko, Botrinnius, Roguzki, Gosławski, wszyscy się krzątali. Zapisywano wedle formuł ówczesnych, długie na łokcie recepty, a Fontanus potem jeszcze dłuższe wystawiał za nie rachunki. Nie było prawie dnia, ażeby czegoś z apteki jego nie potrzebowano, smutno więc było Kraków opuszczać.
Wesele, przy którem turnieje i mnogie guzy