Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/062

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niewolno.
— Co to, niewolno! mnie! — odparł lutnista. — Gdzieżeś ty słyszał, aby mnie było niewolno wnijść kędy ja zechcę?
— Pan zakazał nawet panny nie puszczać — rzekł mrucząc stróż.
— Ale nie mnie.
— Nie ma wyjątku, idź sobie.
Wojtaszek leżącego nogą kopnął.
— Słuchajże ty bałwanie jakiś, otwieraj mi drzwi, bo ja ci każę.
— Ja od was rozkazów nie mam do odbierania — odparł Boksicki. — Idź precz.
Z pogardą spojrzał na niego lutnista i gniewnie nogami go począł tłuc.
— Otwieraj!
Powstała wrzawa. Wtem ze wnętrza izby, w której leżał pan Samuel, głos się dał słyszeć:
— Kto tu śmie! Boksicki, precz z tym.
— To ja! — wrzasnął Wojtaszek.
— Precz! — zawołał głos groźny Samuela.
— Precz? — podchwycił Wojtaszek — a ze mną i listy Krzychnika pójdą też precz!
Rozśmiał się na całe gardło, bo już z wnętrza głos potężny wołał:
— Otwierać!
Boksicki się zerwał, opończę narzucając na siebie i kosemi oczyma mierząc Wojtaszka.
W izbie, w której leżał już drugi dzień Sa-