Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/033

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzekł — lecz chcę przestrzedz, że mi to nie przyszło łatwo i że król długo urazy pamięta. Na początek nie wymagajcie wiele, życzę i radzę.
P. Andrzej stał wielce napuszony.
— Wedle mej miary — rzekł — ja wcale wymagającym nie będę, alem na łaskę długo czekał, długo jej bez przyczyny był pozbawiony, czyżbym zaległości się nie miał upomnieć?
Zamojski zdumioną twarz okazał. P. Andrzej mówił dalej:
— Gdyby nawet który ze Zborowskich zgrzeszył przeciw królowi J. Mości, przecie nie ja, a rodzina cała za jednego ze swych członków odpowiadać nie może. Gdzieżby była sprawiedliwość!
— Panie marszałku — przerwał Zamojski — uderzcie się w piersi, czy wy też sobie nic do wyrzucenia nie macie?
Poruszył ramionami Zborowski.
— Przeciwko królowi nie czyniłem nic — rzekł.
Zamojski, do którego się już wszystkiemi drzwiami dobijano, dodał zimniej tąż samą przestrogę i gościa grzecznie odprowadził aż do antykamery.
W pokojach, które król zajmował, także było dosyć ludno, ale tu tryb powszedni się nie zmieniał. Nie było najmniejszej okazałości, węgrowie i polacy poubierani skromnie, bo i pan się nie stroił, żadnej wytworności w komnatach.