Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/023

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czych odprawi. Król teraz dopiero postrzegł Zamojskiego i jak zawsze mu rad był, tak i teraz twarz rozjaśnioną zwrócił ku niemu.
Szczęśliwy wypadek walki przyczynił się też może do rozjaśnienia czoła i rozproszenia czarnych myśli.
W gromadzie łowców towarzyszących królowi, naturalnie gorące się zawiązały rozmowy o pojedynku, którego byli świadkami. Podziwiano zręczność kosacza, ale i ubity jastrząb, którego czeladź oglądała, wskazując, jak strasznie był zamordowany, męztwem swem na pośmiertne zasłużył pochwały.
Tak szczęśliwe łowy dnia tego pamiętnemi stać się miały — długo, rzadko widywanym onym pojedynkiem dwóch drapieżnych.
Król dał znak Krzyżtoporskiemu, iż go wraz z jego komendą odpuszcza. Sam zaś z Zamojskim i Cobarem, który nieco w tyle z dwoma przybocznymi węgrami pozostał, brzegiem rzeki stępią począł się zwracać ku Krakowu.
Zamojski miał twarz nowożeńca szczęśliwego, a choć nie pierwociny mu były ślubować, bo dwie już żony wprzódy był utracił, szczęście jego teraźniejsze równać się dawnemu nie mogło. Podnosiło go ono aż do tronu, a to powodzenie w życiu, które winien był wielkim swym przymiotom, ale i szczęściu zarazem wielkiemu, budziło w jego duszy jakieś wdzięczne uczucie i pragnienie, aby