Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nich obejść nie było można, gdy spiskować, zmawiać się i zasadzać na króla i hetmana poczęto.
Ukaranie Ościka trochę pohamowało zuchwałych, ale też rozjątrzyło. Zbrodnia była jawna, połapane pisma o niej świadczyły — kara też domierzona słuszną ale okrutną się wydawała. Mówiła ona, że nikogo nie oszczędzą.
Tej żelaznej ręki króla i Zamojskiego obawiano się, i pozbyć chciano, bo do bezsilnej wszyscy byli nawykli. Spodziewali się Zborowscy pomocników znaleźć w licznych malkontentach, których ostrość rządów Batorego zniechęcała i przeciw tak zwanemu despotyzmowi jego oburzała. Musiano mieć oko na pokątne roboty, które niebezpieczniejszemi były niż publiczne występowania szlachty na sejmach, które wiele wrzawy, ale żadnego nie wywierały skutku.
Zdawszy panu swemu sprawę z tego co widział i słyszał Mroczek, powrócił z zamku na miasto.
Nie spowiadał się on przed Zamojskim z tego, czego nie spełna był pewnym, choć go wieści różne dochodziły. Zewsząd bowiem zdawało się to potwierdzać, iż dla króla truciznę, a na kanclerza napad zbrojny gotowano. I to nie było tajnem, że Zborowscy najczynniejsi byli, a Krzysztof niespokojnie się krzątał w tej nadziei, że śmierć króla nową elekcyę sprowadzi, która rakuszanina na