Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wności spodziewali — a nędza taka była dla głodu, że kozacy kości, kopyta, rogi w ziemi zagrzebane zdawna i pogniłe dobywali, jedli i od nich umierali.
— Tośmy słyszeli — przerwał Krzychnik — a no powiedzcie jakże się to skończyło i kędy hetmaństwo z buławą poszło? bo powiadacie, że Samko powraca.
— W drodze jest pewnie — dodał nieco zmitrężony Zarwaniec. — Co się tknie hetmaństwa i Niżu, jam prosty człek, jakem szedł za panem nie wiedząc po co, tak wróciłem nie wiedząc dlaczego.
Poruszył ramionami.
— Dać Bóg przybędzie pan Samuel, to on lepiej wytłumaczy wszystko tę swą podróż, ja tyle wiem, że dalibóg między kozaki pamięć o nim zostanie, iż takiego nigdy nie widzieli.
— Pewnie! — zaśmiał się Krzysztof — pewnie, męztwa mu nie odjąć, ale poco się to wszystko zdało. Na Moskwę chciał, na tatarów się rzucił, wołochom się odgrażał, kozaków zmitrężył, a w końcu nie dotrwał nigdzie i wszystko straciwszy powraca z tym jedynym łupem, że rozumu się nauczył może.
— Gdybyż! — westchnął marszałek.
Zarwaniec się obraził.
— Proszę o przebaczenie miłości waszych — rzekł — panu naszemu rozumu nikt odmówić nie może...