Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czasem nic, szukaliśmy dalej wiatru w polu jako powiadają, a kozacy z głodu puchli i zdychali. P. hetman też tak nic nie jadł, krom żołędzi, jak i drudzy. Nocy już tu nie stojąc pociągnęliśmy do Kremeńczuka. Tu znowu żywej duszy, ni chleba, ni żadnej rzeczy... Wróciliśmy do Probitego uroczyska.
Patrzym, na ścianie węglem pisanie świeże: „Jeżeli tu kto przybędzie z wojska hetmańskiego, powiedźcie o nas na Krzywem uroczysku...”
Duch dopiero w nas wstąpił, jechaliśmy jakby zmartwychwstali, a tuśmy przyboczną straż pańską naleźli, o której myśleliśmy, że ją turek pochwycił. Dopiero ryb nałowili nam i nagotowali a napiekli, i ludziom trochę sił powróciło.
A no tu, jeszcze szpary nam nie zaszły, już się na wołochów gotował, zasłyszawszy że ich pobliżu półtora sta było, tak żądnym był wojowania — ale wołochowie zawczasu tył podali.
Zarwaniec mówił ciągle, gdy pan Krzychnik szeroko a głośno ziewnął.
— Czyż jeszcze niekoniec — spytał — waszych spraw ukrainnych i niżowych, bo ja ich mam dosyć, a sądzę, że i p. marszałek nie żądny więcej.
Zarwaniec wąsa pogładził.
— Jak przykażecie — rzekł — mnie się zdało, że juści p. Samuela męztwo nie obojętne braci... My ztamtąd do Soroki iść mieliśmy, a obróciliśmy drogę inaczej, bośmy z Bracławia się ży-