Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śliwie, bo tam od robactwa jakiegoś i ludzie i koniska bardzo puchły i zdychały.
Gdyśmy do koni przybyli, okazało się po oględzinach, że i dwu cale zdrowych nie było. Tedy kozacy dla słabości koni tych jęli mu odradzać bardzo, powiadając, że zanim osłabłe szkapy przepławim, zemdlone popadają, i nie było co z takiem stworzeniem w paszczę tatarom leźć; co naszemu panu bardzo przeciwnem było, gdyż sierdzistości swej i zemście kwoli chciał koniecznie uczynić, a gdy co postanowił, wiadomo, że go przeprzeć trudno.
Dla koni się więc przewlekło, a tymczasem znowu języka dostaliśmy od straży kresowych z przekopy, że murzów tych, którzy po p. Samuela jeździli, srodze wszystkich pokarał, dlaczego nie zezwolili na przysięgę i na wszystko co chciał, byleby mu go przyprowadzili.
Ci też powiadali, że gdy murzowie wrócili, zastali tam posła perskiego u carzyka, który po to przybył, aby go corychlej naglił do ciągnienia.
A z taką butą nalegali na carzyka, że mu losem jego brata Adligeraja grozili, który zabit był — mówiąc — będziesz-li zwłóczył i ciebie to potka.
Upierał się jeszcze carzyk na p. Samuela czekać, zwabić się go spodziewając, bo okupu wielkiego żądnym był, ale pers mu ociągać się nie dał, i tak dziesięć tysięcy na straży od kozactwa