Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W śród tej zabawy noc zaszła i straż kozacka powróciła od granicy tatarskiej. Ci z sobą prowadzili kilkunastu człowieka, których trudno było zrazu poznać co za jedni, tak wynędznieni, w łachmanach się przywlekli. Gdyśmy się zbliżyli, buchnęła z nich radość, że nam się płakać chciało, bo to byli wszystko polscy jeńcy, zbiegli od Tatar, którzy w tej ucieczce prawe męczeństwo cierpieli, a tu salus ujrzawszy, na kolana padali, ziemię całowali, a mało nie szaleli z radości.
Dopiero starszy jeden, który głowę jakby trupią miał z wychudzenia, gdy mu p. Samuela pokazano, podniósł ręce do góry.
— Pan Bóg — zawołał — niech będzie błogosławiony, że nas tu zawczasu przywiódł, abyśmy wielkiemu zapobiegli nieszczęściu.
Tamci Tatarowie pętle wiążąc na was niecierpliwie czekają. Hetmana niewola i okup postanowiona była, a z ludzi, którzyby z nim przyszli, ani jeden nie miał powrócić ani żyw być, bo dla nich już pale gotowano.
Posłyszawszy to pan nasz, że nie mógł wątpić, iż prawdę mu powiedali[1], bo za nich własna ich nędza świadczyła, rozsierdził się strasznie. — Zaraz tedy do koni swych postanowił jechać, ludzi co najlepszych zebrać i za carzykiem ciągnąć z tyłu, aby go znienacka zarywać.

Jechaliśmy w czterdzieści głów wybranych o mil siedem, kędy stado się pasło, ale bardzo nieszczę-

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – powiadali.