Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i w mgnieniu oka rumaka mu okulbaczonego, gotowego tylko siadaj, przyprowadzili. Zdało się tedy, że tak Bóg chciał i sądził.
Był koń, jakbym na niego jeszcze patrzył, pleśniawy, zbudowany krzepko, z okiem wysadzonem na łeb, z chrapami czerwonemi, niecierpliwy, że w miejscu ustać nie mógł, a kopał nogami i ogonem ze złości zwijał.
Tedy p. Samuel, choć wasza miłość wiecie jak na koniu jeździ i że mu najdzikszy nie straszny, spojrzawszy na tego, rzekł:
— A stępią on chadza?
Murza, który przy nim stał, odparł:
— Bystry jest.
Rzucili się zaraz innego mu szukać, bo powiedział, że bardzo znużonym się czuje, i chce sobie na siodle odpocząć.
Tymczasem on, już tylko na konia siadać, szablę przypasaną, sahajdak miał na sobie — począł zadumany się przechadzać oczekując.
Patrzyliśmy na niego z żalem i trwogą, bo widać było, że w nim dwoje grało jeszcze.
Michał kucharz koło namiotu stojący płakał, i gdy się zbliżył ku niemu, rzecze:
— Paneczku mój, już ja cię pono oglądać nie będę, kiedy się sam na ich ręce zdajesz. Jest szczuka dobra, na poczekaniu gotowa będzie, najedz się choć na drogę.
Aż pan stanął, a że w istocie przez cały dzień