Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Postójcie mało, sami to rozumiecie, że wszystkiego kozactwa z sobą do Persyi nie biorę, trzeba więc pozostałemu przykazać srogo, aby ordzie pokój dała.
Tu, muskając wąsa Zarwaniec, gdy dalej miał ciągnąć, dodał spojrzawszy na braci, którzy go z ciekawością wielką słuchali.
— Co powiem, będzie się może ich miłościom trochę dziwnem wydawało, a nie cale do prawdy podobnem, ale rychło ujrzycie p. Samuela, który słowa moje potwierdzi.
— Mów, cóż tedy tak nie do wiary być może, gdy o Samka idzie? — rozśmiał się Krzychnik.
— Poczęła się z murzami sprawa zaprawdę dziwna — ciągnął dalej Zarwaniec — bo nadzwyczaj gorąco i napastliwie nalegali, aby z nimi koniecznie i to nie zwlekając jechał, a z drugiej strony kozacka starszyzna, na bok wziąwszy hetmana, objawiła mu, że oni tatarom tym i carzykowi ich i mustalikowi cale nie wierzą, a zdradę w tem wietrzą, iż inaczej nie jest, tylko sprawa napięta, aby jego ludzi i kozaków w niewolę wziąć i zgubić.
Zaklinali go więc, aby uchowaj Boże, nie jechał.
Zdało się zaś p. Samuelowi, że kozacy zrazu wyprawie tej byli przeciwni i dlatego strachy na lachy wymyślają, albowiem takiej jawnej zdrady nie mógł nigdy przypuścić.