Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiony, mimo chęci p. Samuel przybyć nie mógł, bo w tym labiryncie wysp i wysepek my z naszymi wioślarzami, choć cokolwiek obeznani byliśmy z miejscowością, skorośmy się zabłąkali. Ztąd czasu zwłoka.
P. Samuel podążyć nie mogąc posłał kozaków, mustalika prosząc, ażeby cokolwiek się przymknął bliżej.
Poganin zaś jako sam w sercu zdradę miał, tak się jej snać od nas obawiał i sam ruszyć z umówionego miejsca nie chciał, kilkuset tylko murzów swoich wyprawiwszy po hetmana.
Ci opowiadali, że mustalik z wielką wcale okazałością w tysiąc koni, z wielkim orszakiem, z darami bogatymi, z wozami, z wielbłądy, z namiotami, z jezdnymi i pieszymi, oczekiwał na hetmana.
Murzowie przybywszy z pokorą i czołobitnością, poczęli modlić a prosić, po nogach niemal całując go, aby do mustalika jechał, który go niecierpliwie z wdzięcznem sercem oczekuje.
Postanowione tedy już było, żeśmy ruszyć mieli, ale wojska niżowego bez przykazów i bez naznaczenia im starszyzny, a bez zastrzeżenia, aby się ono spokojnie zachowywało, pokoju nie zakłócając, nie mógł p. Samuel pozostawić. Trzeba było na to trzy dni, aby po starszyznę posłać i z nią się rozmówić.
Rzekł tedy murzom: