Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/087

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wywiedli. Dlaczego? Bogu wiadomo. Albo się podarków więcej z nas wyzyskać spodziewali, albo mieli jakieś rachuby swoje, dosyć, że tam szczerości za grosz nie było, choć my wierzyliśmy im cale.
Już tedy ino sam obrzęd do dopełnienia zostawał, jako mu buławę pierzastą zdawać mieli, a to na ostrowie Tomaszowskim, kędy nas ciągnęli, dokonać się miało.
Jest ostrów ten, czyli Insuła, pośrodku szeroko rozlanej rzeki położony, dosyć spory, cały niemal gęsto lasem i krzakami porosły, a w pośrodku się podnoszący okrągło, tak że czasu wiosny, gdy woda wszystkie prawie ostrowy te pokrywa, na Tomaszowskim zawsze cośkolwiek suchego lądu pozostaje. Nieprzyjacielowi się tu niełacno dostać można, bo na czółnach dla skał tylko tamtejsi co je znają, pokierować się mogą, a obcych siła poginęło, próżno się tu dostać pragnąc.
Przybywszy na miejsce zastaliśmy już kozactwo pogotowiu na przyjęcie nasze, świątecznie poubierane i uzbrojone, ze starszyzną na czele. Panie Boże odpuść, mnie się to zaraz w początku wydało, jakobyśmy mięsopustną komedyę grali, a na to wyszło, iż nieszczerze z nami postępowali.
P. Samuel się im z kozacka też przystroił, ale w złotogłów i jak na hetmana przystało. Ze strony tego chłopstwa orator wystąpił z tymi, którzy ową buławę na poduszce szkarłatnej nieśli, z poszanowaniem wielkiem, choć kawał to kija