Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/086

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

grody są, dodać muszę, iż wszystko tam z drzewa, z gliny, z ziemi, a rzadko co z kamienia. Przeciwko tatarom, którzy tam zabiegają, bośmy sami ich straże widzieli, i lada wał starczy.
Tu już i z kozaki i od tych tatarów niemałe trudności poczęliśmy widzieć i czuć przed sobą. Ci, którzy sobie wyobrażali, że do gotowego idziemy, a niebezpieczeństw żadnych nie zaznamy, znacznie poszkapieli, tak że nam ze szlachty nocami znowu po kilku uchodzić zaczęło. Na to rady innej jak pilność nie było, a p. Samuel zapowiedział głośno, że kto się z nim iść ofiarował, musi dotrwać do końca, a gdyby uchodzić chciał i pochwycony został, jako zbiega w łeb kula nie minie, co trochę ich pohamowało.
W Chortycy noclegował p. Samuel, a choć postu nie było, i on i ludzie przez cały ten czas jeno rybami żyć musieli, bo tych wszędzie było podostatkiem, i szczuka łokciowa nie żadną osobliwością, mięsa zaś nie było dostać. Więc kucharz pański Michał biadał i radował się razem, różnie je przyprawując. Chleb też podpłomykami przyszło zastępować.
Szło tedy dalej napozór po myśli, bo nam już blizko obiecywali owo hetmaństwo, buławę i obwołanie pana naszego, a zdanie mu władzy nad sobą. Myśmy w to wierzyli święcie, a i p. Samuel wszystko za dobre przyjmował co obiecywali, choć się później okazało, że nas w pole