Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/080

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

można powiedzieć, aby ona całkiem na los szczęścia przedsięwzięta była. Słał pan nasz do kozactwa z listy i podarkami nie jeden ale wiele razy; a odpowiedzi mu przynoszono zachęcające i zapraszające, że hetmana podczas nie mieli kozacy, i że możnego a mężnego pana, byle im poprzysiągł, chętnieby na czoło postawili.
A no że przez posły wilk nie tyje, po raz trzeci nie było już co słać, trzeba było samemu jechać. Jakeśmy się wybrali, panowie najlepiej wiecie. We sto przeszło koni, z których siedemdziesiąt szlachty, ruszyliśmy się w najlepszy czas do Kaniowa. A tej części podróży nie ma co opisywać, gdyż pospolitym trybem się odbyła, krom tego, że ze szlachty niektórzy języka dostawszy, ulękli się i nocami nam pierzchnęli, na których miejsce innych trudno było w tych krajach dostać.
Przodem zaś wyprawiony był nasz Zuzula, zdawna panu służący rusin, który już raz na Niż jeździł i z kozakami znał się, tak że gdyśmy do miasteczka tego dosyć opustoszonego przybyli, w którym jedna stara bardzo murowana cerkiew czyni je do miasta podobnem, jużeśmy tu Zuzulę z powrotem i posły kozackie zastali.
Niech mi to Pan Bóg odpuści, gdy powiem, że owo kozactwo, które jako dzikie i proste chłopstwo ciągle opowiadano, calem inaczej znalazł niż się spodziewałem. Albom ja źle widział, lub drudzy się mylili.