Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/078

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sam się do strawy i napoju napraszam, ale bo ja z piekła powracam; w głowie mi jeszcze szumi, a w żołądku ckli od tego głodu, któryśmy z panem, żołędziami, grzyby i suchemi jagodami musieli tumanić.
Rękami obiema podniesionymi nad głową plasnął.
— Sto lat żyw będę, to tego nie zapomnę — mówił dalej. — Czasu całej tej wyprawy nie odstąpiłem na krok od pana, dzieliłem z nim wszystko.
— Mówże — przerwał Krzysztof — bom i ja niemało ciekaw.
Zarwaniec głowę podniósł.
— Niech miłość wasza nie myśli, że to się tak da w dwu słowach zamknąć, będzie tego na jeden albo i na dwa wieczory, z czego pan mój sławę wprawdzie może mieć wielką, ale korzyści najmniejszej, a co nas to kosztowało, mieszek wie i P. Bóg. Dlategom też przodem skoczyć musiał, aby co grosza ułowić, inaczej nas Zborów nie zobaczy.
Wszelako Bogu dziękować, żeśmy z życiem wyszli, bo nie jeden raz się zdało, że tam na kresach przyjdzie ginąć marnie.
— Toć już Samkowa wina własna — odezwał się p. Krzysztof — niech powie, czyśmy mu nie odradzali wszyscy, nie odwodzili... nie pomogły perswazye.