Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/045

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czekajcie mało, ani nie spostrzeżecie, jak popadniemy w niewolę. Kajdany nam kują jawnie, a my tego widzieć nie chcemy. Wskazywał pan Krzysztof na owe piechoty cudzoziemskie i chłopstwo zaciągane do wojska, nie przeciw komu, tylko na zgubę naszą.
Dlatego na nowe pułki pieniędzy nie żałują, bo one przeciw swobodzie naszej stają. Wybije godzina, rozpędzą radę i sejm i za łeb nas pochwycą.
Jakże my się nie mamy bronić i wszelkich środków zażywać, aby ta wolność, na którą wieki pracowały, dla dzieci się naszych uchowała!
— Wolność, ale nie swawola — podchwycił kasztelan. — Jakże my przeciwko naszym nieprzyjaciołom obronić się potrafimy, gdy w domu posłuszeństwa i ładu nie zrobimy.
— Tożeśmy wieki tak przetrwali — zawołał Andrzej.
— I Połock stracili, który w rękach Moskwy przez siedmnaście lat zostawał, i pokoju nie mieli nigdy na granicach, a Tatarom się opłacać przyszło, a z Wołochy nic poradzić nie umieliśmy. Ale to jest król i pan, który poprzysiągłszy integritatem rzeczypospolitej i rekuperacyę, chce swojej przysiędze uczynić zadość.
Andrzej się rozśmiał głową potrząsając.
— Jużci Sygoniuszowemu uczniowi a padewskiemu rektorowi na argumentach nie zbraknie,