Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/036

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Znamy się przecie i ja ci wielkich przymiotów, męztwa, rzutkości, rycerstwa zaprzeczać nie myślę, a no na wodza abyś potrzebne kwalifikacye miał, tego i miłość braterska nie potrafi przyznać.
Samko się cały poruszył i zadrgał, jakby go smagnięto.
— Myślicie tak, boście mnie wodzem nie widzieli — zawołał — ale ja w sobie czuję to, panie bracie, że czem zechcę być, tem potrafię.
— Dużoś rzekł — odparł Jan spokojnie — a daj Boże, aby w tem choć odrobina prawdy była. Jabym się temu cieszył, Bóg świadek.
Pierwsza, czem nie potrafisz być, choćbyś chciał, to — karnym i posłusznym!!
Samuel rozśmiał się rozbrojony.
— Ba! — zawołał — na to zgoda... a no, Zborowskich we mnie krew. Jarzma ona nie cierpi.
— A o tem nie wiesz — rzekł Jan — iż kto słuchać nie umie, ten rozkazywać nie potrafi.
— Kto to powiedział? — chmurno zapytał Samuel.
— Doświadczenie wieków — dodał kasztelan.
— Może ono być rzetelnem — przerwał Samuel chmurno — ale się stosuje do pospolitych ludzi. Nie zaprzeczycie mi, że są wyjątkowi, że takim ze krwi i rodu hetmaństwo się należy, a nie posłuszeństwo. Ja w sobie czuję, że do gminu się nie liczę.