Strona:PL Józef Bliziński - Dzika różyczka.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
KAROLINA.

Więc mogę pana uważać za nawróconego?

BRUNON (półgłosem).

Stwierdzę to dowodami, które nie pozostawią pani najmniejszej wątpliwości (głośniej), ale przedtem pragnąłbym jeszcze być przedstawionym najmłodszej odrośli rodziny... pannie Róży (wchodzi Dorota i Kociuba).

IZYDORA (cicho do Brunona).

Jeżeli moje słowa mogą mieć jaką wagę u pana, nie zwracaj na nią zanadto uwagi... ja pana proszę o to...

BRUNON.

Tegobym nie potrafił, daję pani słowo... co trudno, to trudno.

RADOMIROWA (biorąc Rózię w objęcia i przedstawiając ją).

Nasza pieszczotka... ale jeszcze zbyt młoda, żeby jej się przedstawiano.

RÓZIA (w objęciach babki, spoglądając na Brunona żartobliwie).

Ja, zdaje mi się, widziałam już raz pana... gdzie to było?... a! w kościele, prawda... ale pan byłeś tak zamodlony, że nie widziałeś nic naokoło siebie.

BRUNON.

Za to też modły moje zostały wysłuchane.

RÓZIA.

A o cóż się pan modliłeś?

BRUNON.

Modliłem się o coś, czego nie przypuszczałem nigdy, ażebym był godnym.