Strona:PL Józef Bliziński - Dzika różyczka.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
RADOMIROWA.

Ja już dziś błogosławię pana za tę chwilę. Zanadto przywykliśmy widzieć naokoło siebie niechętnych, że już nie powiem nieprzyjaciół, abyśmy nie potrafili ocenić serca, które się dla nas otwiera (kładzie rękę na głowie Brunona, który pochyla się z uszanowaniem, i składa na niej pocałunek).

BRUNON (wzruszony).

Jestem przekonany, że to dotknięcie ust pani szczęście mi przyniesie. (na stronie) O włos, żem się nie rozbeczał, a toby mnie uczyniło śmiesznym. (głośno) A teraz, ponieważ nazwisko moje zostało już wymówionem, sam pozwolę sobie przedstawić się pannie Karolinie. (na stronie) Aj! czy jej aby istotnie tak na imię... ale zdaje mi się.

KAROLINA (podając mu rękę).

Muszę się przyznać, że gdybym chciała powodować się uprzedzeniem, jakie skutkiem zbiegu okoliczności miałam względem pańskiej osoby, powinnabym okazać nieufność — ale to, czego byłam świadkiem, rozbraja mnie.

BRUNON.

Niech pani nie wierzy nigdy uprzedzeniom, ani zbiegowi okoliczności.

KAROLINA.

Pojmujesz pan, jak mi zależało na tem, abyśmy się poznali bliżej — czyjaż wina, że nastąpiło to tak późno?

BRUNON (otwarcie).

No, naturalnie że moja, niczyja więcej... ale powiedziałem już tu ciotce pani, że większa jest radość w niebie z dziewięćdziesięciu dziewięciu... pani wiesz, jak jest dalej...