Strona:PL Istrati - Kyra Kyralina.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tinkutza. Ona jedna w tym rozpaczliwym domu rozumiała mnie i kochała. Ona jedna dawała mi siłę wytrwania i nadzieję.
Nie czułem najmniejszego przywiązania do grosza, ja, człowiek wolny, przyzwyczajony do pełnego oddechu życia, wielkich przestrzeni i nieograniczonej swobody. W domu tym, gdzie wszystko było głupie, chciwe, ponure, przebywałem jedynie dla tej, która kochając mnie, dążyła do swobody.
Długie godziny spędzałem w jej towarzystwie prawie sam na sam. Sklep zamykano przed nadejściem nocy. Ciotka kładła się spać. Ojciec dotrzymywał nam towarzystwa, drzemiąc na tapczanie. Tinkutza, pochylona nad robotą, zwracała się do mnie, rzucając przytem spojrzenia, które ścinały mi krew w żyłach.
— Niech mi pan coś opowie, panie Isworanu; ale coś bardzo smutnego...!
Ojciec krzyczał:
— Nie smutnego! to mnie nudzi!...
— A więc coś wesołego — dodawała z melancholją.
— Opowiem wam coś, co się wam obojgu spodoba. W zeszłym roku byłem razem z moim towarem na jarmarku opodal rzeki Jalomitza. Wiecie pewno, że rozsądek nakazuje być z wszystkimi w przy jaźni. Łatwo zawiera się znajomości i łatwo zapomina o nich, ale kupiec prędzej się spotka z kupcem, niż pop z nieboszczykiem, którego pochował...
— Mądra uwaga — mruknął stary.
— Byłem z wszystkimi w najlepszej zgodzie, gdy oto zdarzyła się rzecz następująca. Po jarmarku kręcił się od jakiegoś czasu cygan Trandafir, który