Strona:PL Istrati - Kyra Kyralina.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Od tego wieczoru nie ufam ludziom, którzy mają zbyt piękny głos.

Idąc samotną drogą, wiodącą do miasta, zwierzałem niebu rozpacz moją. Przed Bogiem skarżyłem się na życie, które tak bezlitośnie obeszło się z mojem dzieciństwem. Ani złoto, które obrywało mi kieszenie, ani cenne pierścienie, które zdobiły wszystkie palce, ani książęcy zegarek nie przyszedł mi z pociechą. Wartość ich znikła z moich oczu raz na zawsze! Byłbym ofiarował wszystko, aż do ostatniej koszuli, człowiekowi, któryby mi pokazał — już nie mamę i nie Kyrę, ale — choćby kosmyk ich włosów. Dałoby mi to więcej siły, niż przeklęte złoto; i więcej spokoju, niż bezcenne kamienie.
Idąc drogą, opierałem rozpalone czoło o każde przydrożne drzewo, a oczy osuszałem o chropawą korę. Tuliłem się do każdego pnia i powtarzałem bezustannie: «Mamo... Kyro... Mamo! Gdzie jesteście? Gdzie was szukać? Noc... Wszędzie są ludzie, a nigdzie niema mojej mamy i siostry...
Nagle, na zakręcie uderzył silny blask w moje oczy. Dwuch ludzi z zapalonemi pochodniami przebiegło szybko, wołając:
— Na bok! Z drogi!
Zaledwie zdążyłem usunąć się z drogi przed bogatym pojazdem, który nadjeżdżał, gdy jednocześnie niemal rozległ się trzask bicza, a ostry piekący ból przeciął mi szyję. Upadłem na ziemię, twarzą w trawnik. Od czasu brutalności ojca i brata nie doznałem podobnego ciosu.