Strona:PL Istrati - Kyra Kyralina.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Oszołomiony bólem podniosłem się. Droga wydała mi się jeszcze ciemniejszą i paniczny lęk owładnął mną. Zacząłem biec z całych sił, bojąc się wszystkiego, nawet własnego cienia. Ukazały się domy, czyste i brudne ulice, tłum ludzi, głośni kupcy, niemrawe psy. Biegłem bardzo długo, aż wkońcu, gdzieś na jakiemś opustoszałem miejscu padłem pół żywy...

Obudziłem się. Przy mnie klęczał jakiś człowiek i cucił mnie. W świetle księżyca ujrzałem twarz podobną do Ibrahima, handlarza rakami. W tej samej chwili obudziła się we mnie nadzieja, że może odnajdę i siostrę. Objąłem za szyję starca, którego czuć było brudem i tytoniem i zawołałem, szlochając:
— Zginęła mi mama i siostra! Taki jestem nieszczęśliwy! Pomóżcie mi je odnaleźć, a dam wam moje złoto i pierścienie i zegarek i ubranie...
— Nie krzycz tak, na Allaha! — rzekł starzec, zatykając mi ręką usta i pomagając wstać z ziemi.
— Chodź ze mną! — rzekł starzec.
Poszedłem z nim. Przez ramię miał przewieszony kosz z rahatłukum. Widocznie był handlarzem.
Szliśmy przez wąskie, długie, błotem pokryte uliczki, on milczał, a ja opadałem z sił. Wkońcu wprowadził mnie do nędznej komórki, mieszczącej się za sklepikiem. W klitce znajdował się tylko siennik, rozciągnięty na ziemi i dzbanek z wodą.
— Opowiedz mi teraz swoją historję — rzekł, stawiając swój kosz na ziemi i siadając po turecku na brzegu siennika.
W ciągu niespełna godziny opowiedziałem mu