Przejdź do zawartości

Strona:PL Ibsen - Brand.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W dziecinne kładą powijaki,
A zasię nasz Bóg, to już taki,
Jako proroczy ów Jeremi,
Co usty mamle dziecięcemi.
A tak, jak wkrótce, mówię szczerze,
Będą mieć klucze li papieże
Na swej stolicy i nic zgoła,
Tak wy grzebiecie dziś w Kościoła
Swojego błocie już na wieki
Królestwo boże... Czyż łączycie
Z nauką bożą swoje życie?
Od jej spełniania jak daleki
Dzisiaj jest człowiek! Wy swe dusze
Chcecie podnosić, ale, muszę,
To wam powiedzieć, sił nie macie,
Aby żyć w pełnym majestacie.
Wam tylko tego dziś potrzeba,
Ażeby Pan Bóg z swego nieba
Przez palce patrzał na wsze sprawy,
Ażeby wielce był łaskawy
I na wzór świata, który minie,
Chodził w szlafmycy i łysinie.
Nie! Takie bajdy mnie nie służą,
Twój Bóg jest wiewem, mój jest burzą!
Twój Bóg, jak liche źdźbło, się łamie,
A mój potężne ściąga ramię,
Twój Bóg jest ciepły, mój zaś płonie,
Miłość rozsadza jego skronie!
Mój — to Herkules, krzepki, młody,
A nie właściciel siwej brody.
Mój rzuca gromy wokół siebie,
Kiedy się zjawi na Horebie,
W krzaku ognistym ognie krzesze,
Kiedy przed sobą ma Mojżesze,