Przejdź do zawartości

Strona:PL Ibsen - Brand.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tak, jestem chory, jak ta jodła,
Co k niebu smukły pień wywiodła!
Nie ja słabuję, czas jest chory,
Jemu potrzebne są doktory,
On leków żądny. Na tym świecie
Wy tylko bawić się pragniecie.
Napół wierzycie, to być może,
Lecz czy widzicie co na dworze?
Nie! Jeśli jarzmo gnie wam karki,
Wy je rzucacie wnet na barki
Tego, co przyszedł, aby wiernie
Krzyż dźwigać za was, znosić ciernie!
Tak was uczono!... Wy tańczycie,
Zabawą tylko jest wam życie!
Tańcz, tańcz, nie patrząc w ona dal:
Kiedyś ci będzie tego żal!...
EJNAR: Znam ja tę piosnkę! Starzy, młodzi
Słyszą ją codzień, jak zawodzi
Po wsiach, po miastach... Tyś jest z tych,
Którym to życie jest, jak szych,
Co, niby nowym zdjęci duchem,
Piekielnym straszą nas obuchem,
Co, nieustannie grożąc biesem,
Chcieliby złamać nas z kretesem.
BRAND: Nie! Nie! Przed sobą nie masz klechy
Niewiele Kościół ma pociechy
Z takiego, jak ja, kaznodziei.
Nie wiem, czy ze mnie dziś kto sklei
Chrześcijanina, lecz wiem jedno:
Gdzie się dziś kryje życia sedno!
EJNAR: Jeszczem nie słyszał, aby komu
Miała zaszkodzić radość w domu.
BRAND: Nie! To nie radość nas rozpiera,
Ta bez zastrzeżeń, prosta, szczera!