Przejdź do zawartości

Strona:PL Ibsen - Brand.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

EJNAR: Przecieżeś księdzem?
BRAND: (z uśmiechem) Tak, wikarym.
Człek jest, jak zając: czasem w starym,
Odwiecznym musi spocząć lesie,
A czasem w żyto los go niesie.
EJNAR: Zaś ostateczna dokąd droga?
BRAND: (prędko i surowo) Nie pytaj o to.
EJNAR: O, dla Boga!
Czemu?
BRAND: (zmieniwszy ton) Ot, tak... Moi kochani,
I mnie zawiezie do przystani
Ten sam wasz okręt.
EJNAR: Ten nasz statek,
Którym do ślubu my...? Zadatek
Szczęścia zbyt wielki.
(do Agnieszki) Bądź wesoła,
Jedziemy w trójkę...
BRAND: Pogrzeb woła.
AGNIESZKA: Pogrzeb?
EJNAR: Co? Pogrzeb woła ciebie?
Kogoś obecność twa pogrzebie?
BRAND: Tego, co zwą go wargi twoje:
Bogiem.
AGNIESZKA: (cofając się) Chodź, Ejnar, ja się boję!
EJNAR: Brand!...
BRAND: Wstrętne widmo spocznie w trumnie!
Ten Bóg służalczy, co go tłumnie
Służalców podła wielbi rzesza!
Ta jedna myśl mnie dziś pociesza,
Że mam go grzebać — i to w dzień!...
Cuchnie, kto zdrowych nie miał tchnień,
Kto konał całe tysiąc lat.
EJNAR: Brand! Jesteś chory!...
BRAND: A toś zgadł!...