Przejdź do zawartości

Strona:PL Ibsen - Brand.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W jej oczach szczęścia blask się jarzy,
Uśmiech nie schodzi już z jej twarzy —
Wszystko początek ze mnie wzięło...
AGNIESZKA: Jeno, malując to swe dzieło,
Nie wiedział o tem chłopiec pusty.
Życie pełnemi chłonął usty,
Aż tu pewnego znów zarania
Jął się napowrót malowania...
EJNAR: Wtem, Boże drogi, coś mi wpadło,
Że ze mnie istne jest dziwadło,
Żem nie oświadczył się swej lubej!
Więc zamiast pleść smalone duby,
Odrazu wziąłem się do sprawy.
Nasz zacny doktór, zbyt łaskawy,
Nie mógł opędzić się radości:
W dom pozapraszał licznych gości —
Wszystkie powagi, wszyscy księża,
Młódź z okolicy, mąż-ci w męża,
Że jeno patrzeć!... Trzy dni trwały
Hulanki, tańce i hejnały.
Dzisiaj zeszliśmy już mu z karku,
Ale zabawy na folwarku
Bynajmniej jeszcze nie skończono...
Widziałeś to wesołe grono,
Szyfry, chorągwie, kapelusze,
Całe we wieńcach! Zacne dusze!
Uciesze swej puścili wodze,
Towarzyszyli nam w tej drodze.
AGNIESZKA: A my we dwójkę po tej górze
Skaczemy sobie, dzieci duże!
EJNAR: Mieliśmy z sobą wina moc!
AGNIESZKA: Od śpiewów brzmiała letnia noc!
EJNAR: O, nawet tłum tych ciężkich mgieł
Bał się dziś z nami brać na kieł!