Przejdź do zawartości

Strona:PL Ibsen - Brand.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

BRAND: A teraz dokąd?
EJNAR: Tam, do miasta —
AGNIESZKA: Skąd jestem rodem...
EJNAR: Ma niewiasta
I ja — nasamprzód o tę krztynę
Ku zachodowi, a zaś potem
W stronę fiordu ptaków lotem
Na weselisko me jedyne
Zawiodę skarby — zadyszany
Rumak Egira przez bałwany
Hen, nas poniesie w chyżym pędzie!
Później, jak białe dwa łabędzie,
Tam, na południe...
BRAND: A tam, panie?
EJNAR: Tam przepłomienne miłowanie,
Jak sen potężne, a tak właśnie
Słodkie i miłe, jako baśnie!
W ono niedzielne, jasne rano
Żadnego księdza nie przyzwano,
A przecież pierzchły wszelkie troski...
Dzień to był dla nas iście boski,
Pobłogosławił nam...
BRAND: Kto?
EJNAR: Lud!
Przyjaciół naszych tłum radosny,
Który nam wiecznej życzył wiosny,
Który odganiał od nas trud,
Który ze wszystkich swoich sił
Życzył nam zdrowia, wino pił,
Wieńcami zdobił nasze włosy,
Żeśmy wybrani snać przez losy...
BRAND: Żegnam oboje...

(chce odejść)