Przejdź do zawartości

Strona:PL Ibsen - Brand.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pożegnawszy się z przyjacioły.
Ręką, całunkiem tłum wesoły
Stwierdzał przedrogich wspomnień rój!
Zejdź-że pan ku nam! Panie mój,
Zechciej zabawić się tu z nami,
Posłuchać pieśni nad pieśniami!
Słodszej nie stworzył żaden czas!
Czemu pan stoi niby głaz?
Prędzej! My cuda ci pokażem!
Ja, panie, byłem wprzód malarzem!
Co to za szczęście, życie, świat
Wciągać w swą sztukę! Człek jest rad,
Że niby Stwórca może oto
Przelichy metal zmieniać w złoto!
Ale nad wszystko, czem mnie Bóg
Obdarzyć raczył śród mych dróg,
To ma Agnieszka!... Słodki plon,
Gdym z południowych wrócił stron
Z farbą i pendzlem — z niczem więcej...
AGNIESZKA: (gorąco) A, jakby posiadł sto tysięcy,
Tak pewien siebie, tak zuchwały...
EJNAR: Do wsi tej losy mnie przygnały...
Tu zagościła ona właśnie,
Aby słoneczne chłonąć jaśnie,
Gorzkie powietrze, świerków wonie...
I ja zjawiłem się w tej stronie:
Snać przeznaczenie mnie tu niosło.
Chciałem malarskie swe rzemiosło
Zanurzyć w pięknie tego boru,
Chciałem dla sztoki swej prawzoru
Szukać w obłokach tych, w tej rzece...
I oto, gdy tak na to lecę,
Odrazu-m, został arcymistrzem:
Lice jej stało się ognistszem,