Przejdź do zawartości

Strona:PL Ibsen - Brand.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

BRAND: A jednak uczył ktoś, że suchą
Przejść można nogą grzbietem fali.
CHŁOP: To było kiedyś... Dzisiaj dalej
Trudno się zmagać z zawieruchą,
Zginiem z kretesem!
BRAND: (chce odejść) Żegnam zatem.
CHŁOP: Chcesz się pożegnać, widzę, z światem...
BRAND: Chce li mnie Bóg doświadczyć prawy,
Witajcie śniegi, mgły, siklawy!
CHŁOP: (cicho) Jakiś szaleniec... szuka zguby.
SYN: (płaczliwie)
Chodźmy stąd, ojcze!... Płone próby...
Widać po wszystkiem, że tu jeszcze
Większe mgły będą, większe deszcze.
BRAND: (przystaje i zbliża się ponownie)
O ile myśli moje mogą
Przypomnieć sobie, toś miał drogą
Córkę w tych stronach, no, i ona
Dała ci kiedyś znać, zmartwiona,
Że jej nie znaleźć ciszy w grobie,
Jeśli nie spojrzy w oczy tobie
Choćby raz jeszcze? Czy być może?
CHŁOP: Tak mi dopomóż, Panie Boże!
BRAND: Że dziś ostatni dzień widzenia?
CHŁOP: Tak...
BRAND: I to woli twej nic zmienia?
CHŁOP: Nie!
BRAND: Nie? Nie pójdziesz dalej ze mną?
CHŁOP: Na mowę silisz się daremną,
Ani się ruszę...
BRAND: (patrzy mu bystro w oczy)
Miałbyś wolę
Złożyć talarów sto na stole,
Aby znalazła śmierć spokojną?