Przejdź do zawartości

Strona:PL Ibsen - Brand.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

CHŁOP: O, tak!
BRAND: A dwieście? Czyż tak hojną
Byłaby dłoń twa?
CHŁOP: Czegóż nie da
Dłoń ma dla córki? Cała scheda
Niech sobie pójdzie!
BRAND: No, a życie?
CHŁOP: Życie?... Mój słodki!...
BRAND: Nie?!... Słyszycie...
CHŁOP: (drapie się w głowę)
To już byłoby ponad siły...
O Panie Jezu! Boże miły!
Czego ty żądasz? A dyć przecie
Mam jeszcze w domu żonę, dziecię...
BRAND: Lecz On się wyrzekł nawet matki!...
CHŁOP: Za dawnych czasów to po gładkiej
Szło jakoś drodze — cuda, dziwy
Działy się ongi. Sprawiedliwy
Człek dzisiaj o tem nie pamięta.
BRAND: Twą drogą śmierć jest! Nacóż pęta
Nakładasz na mnie? Nie znasz Pana,
I Pan cię nie zna.
CHŁOP: Niezbłagana
Dusza w tym księdzu.
SYN: (ciągnie go) Chodźmy sami!
CHŁOP: Nie! Nie! On musi iść stąd z nami!
BRAND: Musi?
CHŁOP: Tak, musisz... Bo inaczej,
Jeżeli we wsi kto zobaczy,
Żeśmy cię tutaj zostawili,
Strażnik zabierze mnie w tej chwili —
A, jeśli sczeźniesz tu, w tym lodzie,
Dziś ja o chlebie i o wodzie
Będę w areszcie.