Strona:PL Herbert George Wells - Wyspa Aepiornisa.pdf/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

morskich, a także układałem napisy „Wyspa Aepiornisa”, mniej więcej w taki sposób, jak to się dzieje w pobliżu prowincjonalnych stacyjek kolejowych. Prócz tego dokonywałem różnych obliczeń matematycznych i robiłem różne rysunki. Częstokroć leżałem sobie i przyglądałem się swemu miłemu ptaszkowi, jak łaził sobie dokoła mnie i rósł a rósł. Myślałem przytem, że możnaby dorobić się majątku, gdyby można było wystawić takie stworzenie i pokazywać je ciekawym za pieniądze. Naturalnie, że przychodziło mi wtedy na myśl, czy wogóle wydostanę się kiedykolwiek z tej wyspy, na którą rzuciły mnie losy. Po wypieszeniu ptak mój zaczynał być ładny: na łbie pojawił się mu grzebień, na szyi miał coś w rodzaju niebieskiego kołnierza, a z tyłu miał cały pęk zielonych piór. Czasem myślałem także, czy Dawsonowie mieliby prawo do tego ptaka, czy nie. Podczas niepogody i wichur leżeliśmy spokojnie obok siebie w szałasie, który zbudowałem był ze szczątków łódki, a ja opowiadałem mu rozmaite bajeczki o swoim kraju i bliskich mi ludziach. A gdy wichura mijała, włóczyliśmy się po wyspie i rozglądaliśmy się, czy fale nie przypędziły nam czego. Była to istna sielanka, lub coś w tym rodzaju. Gdybym był miał choć trochę tytoniu, to byłoby mi tak dobrze, jak w raju.
— Było to mniej więcej pod koniec drugiego roku, gdy w spokojny dotychczasowy nasz stosunek zaczęły się wkradać niemiłe dysonanse. Mój Piątaszek miał wtedy miej więcej czternaście stóp wysokości, szeroki duży łeb zakończony dziobem długim i szerokim niby ostra motyka, oraz dwoje ogromnych oczu, otoczonych żółtemi obwódkami. Oczy te znajdowały się jedno obok drugiego, jak oczy człowieka, a nie jak oczy ptaków, znajdujące się po bokach głowy. Upierzenie jego było wspaniałe, ale nie było podobne do upierzenia strusia, lecz przypominało raczej kazuara, o ile chodzi o jego barwę i delikatność. Otóż ten ptaszek razu pewnego zaczął mi się stawiać, zadzierać łeb zgoła buńczucznie i wogóle okazywał mi wszystkie możliwe znamiona bardzo złego temperamentu.
— Nadeszły czasy, w których nie powodziło mi się podczas połowu ryb i mój Aepiornis zaczął biegać dokoła mnie z wyrazem zamyślenia i niepokoju. Zaraz myślałem, że musiał najeść się tych oślizłych, brodawkowatych stworzonek lub czegoś podobnego. Ale w rzeczywistości trapiło go tylko wielkie niezadowolenie i gniew. Był głodny, ale i ja nie byłem syty, więc gdy wreszcie złowiłem rybę, chciałem ją spożyć. Owego poranka ani ja ani on nie byliśmy w różowym humorze. Mój Aepiornis schwytał rybę dziobem, a ja pogniewany tem, trzepnąłem go w głowę, aby mi oddał moją zdobycz. Ale wtedy ptaszek mój rzucił się na mnie z takiem zacietrzewieniem, że aż mi się ciepło zrobiło.