Strona:PL Herbert George Wells - Wyspa Aepiornisa.pdf/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sobie, trzeba się ładnie przywitać z takim ptaszkiem. A ptaszek tymczasem wylazł sobie ze skorupy.
— Zrazu było to sobie milutkie pisklątko, wielkości mniej więcej kury i we wszystkiem przypominało inne młode ptaki, tylko że było większe. Upierzenie jego było najpierw brudnawo-brunatne a na niem było coś w rodzaju cienkiej skorupy, która niebawem zeszła. Zresztą nie było to pierze, ale raczej puszek podobny do włosów. Nie umiem panu wcale powiedzieć jak bardzo ucieszyłem się, gdy ujrzałem to stworzenie. Proszę mi wierzyć, że Robinson Kruzo nie dosyć wnikliwie opowiada o swojej samotności. W każdym razie było to bardzo ciekawe towarzystwo. Spoglądał sobie na mnie ten ptaszek, mrużąc jedno oko, tak jak to robi poczciwa kokoszka, gdy się czemuś przygląda, piszczał, jak piszczą wszystkie pisklęta i zaczął dziobać piasek, jak gdyby fakt, że przyszedł on na świat o jakie czterysta lat zapóźno, nie znaczył nic a nic. Bardzo mi miło — rzekłem do niego — poznajomić się z tobą, mój miły Piątaszku! Bo widzi pan, jak tylko spostrzegłem, że jaje zaczyna się rozwijać, postanowiłem nazwać pisklę Piątaszkiem za przykładem Robinsona Kruzo. Wyżywienie tego stworzenia sprawiało mi sporo kłopotu. Zaraz na wstępie dałem mu porządny kawał ryby. Połknął tę porcję, otworzył dziób i czekał na dalszy ciąg. Cieszyło mnie to bardzo, gdyż w tych warunkach, w jakich się znajdowaliśmy, byłbym musiał sam zjeść moje pisklę, gdyby ono było okazało nadmierną kapryśność w wyborze pożywienia.
— Nie wyobraża sobie pan wcale, jakiem interesującem stworzeniem jest takie pisklątko Aepiornisa. Od samego początku biegał za mną ten miły ptaszek jak piesek, stawał obok mnie nad laguną, podczas gdy łowiłem ryby i brał sobie ze wszystkiego swoją cząstkę. Zachowywał się przy tem bardzo roztropnie. Były tam naprzykład takie zielone, brodawkowate i oślizłe zwierzątka, które wzbudzały we mnie zawsze obrzydzenie, chociaż przypominały małe kiszone ogórki. Pewnego razu moje pisklątko połknęło takie zwierzątko, ale musiało je zwrócić i odtąd towarzysz mej samotności nawet nie spojrzał na te obrzydliwe stworzonka.
— A jak on rósł! Poprostu widziało się, jak rośnie. Ponieważ ceniłem sobie swoją niezależność od czyjegokolwiek towarzystwa, przeto spokojne zachowanie się tego stworzenia i jego powściągliwość podobały mi się nadzwyczajnie. Niemal przez dwa lata byliśmy na naszej wyspie tacy szczęśliwi, jak to w naszych warunkach było wogóle możliwe. Kłopotów zawodowych nie miałem. Wiedziałem, że pensja moja płynie i spoczywa w kasie Dawsonów. Od czasu do czasu widywaliśmy żaglowce, ale do nas nie zbliżył się żaden. Dla zabicia czasu ozdabiałem całą wyspę różnemi ornamentami z muszli i gwiazd