Strona:PL Herbert George Wells - Wojna światów Tom I.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

amerykana: poczem nagle cofnęła się, zostawiając mnie z dwoma kuzynami życzącymi mi szczęśliwej drogi.
Z początku obawy żony udzieliły mi się trochę; lecz niezadługo zacząłem myśleć tylko o gościach z Marsa. Jak dotąd, nie wiedziałem jeszcze nic o rezultatach walki wieczornej, nie wiedziałem nawet, co wpłynęło na jej przyspieszenie. Kiedy zbliżałem się do Okhanu, tę bowiem drogę wybrałem z powrotem, ujrzałem na zachodniej stronie horyzontu czerwonawe światło, które, w miarę przybliżania się mego, podnosiło się coraz wyżej. Pędzące chmury zbierającej się burzy mieszały się tam z masami czarnego i czerwonego dymu.
Ulica Ripley była pusta i oprócz kilku świateł w oknach nie znać było na niej żadnego życia; lecz na zakręcie drogi do Pyrmont, gdzie stała gromadka ludzi plecami do mnie zwróconych, zaledwie uniknąłem przykrego wypadku. Kiedy przejeżdżałem koło nich, ludzie ci nic do mnie nie powiedzieli. Nie wiem więc czy wiedzieli już coś o zdarzeniach zaszłych na wzgórzu i czy mieszkańcy wogóle domów, około których przejeżdżałem, spali spokojnie, czy też opuścili je lub zmęczeni i niespokojni czekali dalszych wypadków.
Z Ripley do Pyrford jechałem doliną rzeki Wey, nie widziałem przeto czerwonej łuny. Kiedy zaś zacząłem wjeżdżać na małe wzgórze, na którem stoi kościół w Pyrford, łuna ukazała się znowu, a wierzchołki drzew zadrżały pod pierwszem tchnieniem burzy.