Przejdź do zawartości

Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Krzysia poczęła wstawać do dnia i chodzić do pobliskiego kościoła Dominikanów w tej nadziei, że któregokolwiek ranka spotka go i rozmówi się z nim bez świadków.
Jakoż w kilka dni później spotkała go w samej bramie. On, spostrzegłszy ją, zdjął kapelusz i schyliwszy w milczeniu głowę, stał bez ruchu; twarz miał zmęczoną bezsennością i cierpieniem, oczy zapadłe, na skroniach złotawe piętna; delikatna cera jego stała się woskową i wyglądał poprostu jak cudny kwiat, który więdnie. Krzysi na ten widok rozdarło się na dwoje serce, więc choć każdy krok stanowczy kosztował ją bardzo wiele, bo z natury była nieśmiałą, jednak pierwsza wyciągnęła doń rękę i rzekła:
— Niech waćpana Bóg pocieszy i ześle zapomnienie.
Ketling wziął jej rękę i przyłożył do rozpalonego czoła, potem do ust, do których przyciskał ją długo i z całej mocy, wreszcie ozwał się głosem pełnym śmiertelnego smutku i rezygnacyi.
— Niemasz dla mnie pociechy, ni zapomnienia!…
Była chwila, że Krzysia potrzebowała całej mocy nad sobą, by nie zarzucić mu z żalu rąk na szyję i nie zakrzyknąć: „Kocham cię nad wszystko! bierz mię!“ Czuła, że jeśli porwie ją płacz, to ona tak uczyni; więc długi czas stała przed nim w milczeniu, pasując się ze łzami. Jednak się wreszcie zmogła i poczęła mówić spokojnie, chociaż bardzo prędko, bo tchu jej brakło:
— Możeć to przyniesie jakowąś ulgę, gdy powiem że nie będę niczyją… Idę za kratę… Waćpan mnie nigdy nie sądź źle, bom i tak już nieszczęśliwa! Waćpan mi przyrzeknij, daj mi parol, że się z afektu dla mnie nie spuścisz nikomu… że się nie przyznasz… że tego, co było, nie odkryjesz ni przyjacielowi, ni krewnemu. To moja ostatnia prośba. Przyjdzie ten czas, że waćpan będziesz wiedział, dlaczego to czynię… Ale i wtedy miej wyrozumienie. Dziś nie powiem więcej, bo od żalu zgoła nie mogę. Waćpan mi to przyrzeknij, to mnie pocieszysz, a inaczej, chyba zamrę.
— Przyrzekam i parol daję! — odpowiedział Ketling.
— Bóg waćpanu zapłać, a ja z całego serca dziękuję! Ale i przy ludziach spokojną twarz pokazuj, by się kto czego nie domyślił. Czas mi odejść. Waćpan jesteś taki dobry, że słów brak. Odtąd już się osobno nie będziem widzieli, jeno przy ludziach. Powiedz-że mi jeszcze, że do mnie urazy nie chowasz… Bo męka co innego, a uraza co innego… Bogu mnie ustępujesz, nie komu innemu… pamiętaj!
Ketling chciał coś przemówić, ale że cierpiał nad miarę, więc tylko jakieś niewyraźne dźwięki, podobne do jęczenia, wyszły z jego ust; następnie dotknął palcami Krzysinych skroni i trzymał je tak czas jakiś, na znak, że jej przebacza i że ją błogosławi.
Poczem się rozstali; ona poszła do kościoła, a on znów w ulicę, by nie spotkać się z kim ze znajomych w gospodzie.
Krzysia wróciła dopiero w południe, a wróciwszy znalazła znamienitego gościa: byłto ksiądz podkanclerzy Olszowski. Przyjechał on niespodzianie w odwiedziny do pana Zagłoby, pragnąc,