Strona:PL Gustawa Jarecka - Stare grzechy.pdf/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dlaczego tak długo? — zapytano gniewnie z za furty. Drzwi otwierały się już. Wiktor Brandt, młody właściciel młyna, czekał niecierpliwie.
— Nie zamykajcie — powiedział krótko — przyszedłem obejrzeć.
Kaliński, kłaniając się, przytrzymywał drzwi.
— Zaspałem — mruczał zły na siebie. Wychylił rozgrzaną głowę za furtkę. Bzy pachniały, aż zawracało się w głowie. W ciemności po przeciwnej stronie ulicy ktoś biegł szybko.
— Truda, czy mi się widzi? — pomyślał wytrzeźwiony już zupełnie. — Takby się spóźniła?
Biały cień znikł w oddali.
Po dziesięciu minutach na kamiennych płytach podwórza rozległy się równe kroki.
Kaliński trwał sztywno przy furcie.
— Za godzinę macie znowu obejrzeć wszystko i obejść naokoło — powiedział młody pan Brandt.
— Tak, panie. — Kaliński pospiesznie otworzył naoścież furtę i po chwili zamknął ją za dyrektorem.
Zamyślony i zły na siebie, wpatrywał się w ciemne czworoboki budynków, oświetlone jasnemi prostokątami okien. Widział ciemniejący na białem tle napis:
„Julius Brandt, Nachfolger“. Raczej domyślał się, niż widział, bo spłókały go oddawna deszcze. Stał tu przecież już od piątego roku, od całych pięciu lat.
Na prawo o dziesięć minut drogi od młyna była czerwona willa ze spiczastą wieżyczką. W małym ogródku, tak jak we wszystkich innych w Staszewie, kwitły bujnie białe i liljowe bzy.