Strona:PL Gustawa Jarecka - Stare grzechy.pdf/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tu niech pan Jan idzie prosto i potem na prawo, kole młynów i dalej wciąż prosto.
— Nie boi się panna Truda sama po nocy? —
— Nie boję się — zawołała wesoło, podając mu rękę. Kiedy uszła kilka kroków, obejrzała się szybko. Nie było nikogo. Wtedy, zbierając spódnicę, pędem wróciła do rogu, przy którym rozstała się z Janem.
Dwa ogrody łączyły się tam z sobą płotami, które tworzyły kąt. W cieniu stał ktoś. Truda podeszła prosto ku niemu. W zapadającej ciemności letniego wieczoru zapytał męski głos. — Dlaczego tak późno? —
— Naokoło musiałam iść. Spotkałam krewniaka naszego — zabrzmiała przyciszona odpowiedź.
Nad płotem zwisała gałąź, gęsto osypana bzem. Silne, opalone dłonie Trudy nagięły ją i złamały.
— Chcesz szczęścia poszukać?
— Tak.

Około północy Kaliński zdrzemnął się w drewnianej budce wartowniczej. Cztery piętra w młynie, sprzątanie biura, zmęczył się.
Nigdy nie można było pozbyć się zupełnie resztek senności nocą. Naprzeciwko w ogrodzie Mistrzaka pachniały bzy. Głowa chwiała mu się, opadała na piersi. Zasnął.
Około północy gwałtowny dźwięk przedarł się przez mroki jego snu.
Ktoś dzwonił u drewnianej furty. Nawpół przytomny, kierując się raczej instynktem otwierał. Był tak zaspany, że nie znajdował dziurki od klucza.