Strona:PL Gustawa Jarecka - Stare grzechy.pdf/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Milcząc poszedł za nią. Zmieszana tem, że musiała go się pozbyć, pocierając palce o sukienkę, zaczęła znów rozmowę:
— Jak się panu Janowi u nas spodoba?
— Tak tam. Strony ładne, ino ludzie niebardzo.
— Gorsze?
— A gorsze. Głupsze. Ja w różnych miastach bywałem, u nas inaczej. A już robociarze zupełnie nie takie.
— Robociarze?
— To u nas tak na robotników mówią. Ale tu lepiej po fabrykach płacą.
— Pan Jan się tu ostanie?
— Ostanę. Swoje po ciotce odbiorę. Tyle ta tego co nic. Ale co mnie tam, jak się robota nadarzy. Tyle, że ja niemieckiego ani w ząb. Pod ruskim my tam przecie nie mówimy — przerwał opowiadanie, bo słuchała niedość uważnie, i wskazał dwa wysmukłe, wysokie kominy, czerniejące w górze. Wznosiły się z nich i opadały ciemne, wełniste kłęby dymu.
— Czyje to?
— Brandtowe młyny. Po starym Brandcie. Tera syn siedzi.
— Ja do parowej maszyny, przyuczony jezdem. Żeby to tu się dostać! A młody ten syn?
— Młody — odpowiedziała krótko Truda.
— A z tamtej strony co?
— To tył tego składu, co go w Bahnofstrasse żydy mają. Towary krótkie i bławaty. Śliczne rzeczy u nich da kupić. — Przystanęła obok zamkniętej bramy narożnego domu.