Strona:PL Gustawa Jarecka - Stare grzechy.pdf/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Truda skręciła w boczną niebrukowaną uliczkę. Stały przy niej małe domki, ciągnęły się białe płoty z desek przerywane czasem zielonemi płachtami kartoflisk.
Uliczka przechodziła powoli w szeroką polną drogę, wiodącą do dawnych koszar, a stamtąd zwężała się i daleko za dworcem, za Bożą Męką ginęła w polach.
Małe domki otaczały ogródki pełne gęstych krzewów bzu. Bzem pachniała w maju cała uliczka, pachniało nim całe miasteczko i na ulicach wszędzie deptało się po białych i liljowych kiściach, które zrywali wszyscy, szukając pięciolistnego szczęścia.
Truda szła szybko, oglądając się niekiedy poza siebie. Była opalona jak cyganka i kiedy uśmiechała się w mroku do swoich myśli, połyskiwały dwa rzędy dużych, białych zębów.
Przy płocie, ogradzającym podwórze oberży Piotra Nadolnego, szedł samotny człowiek. Zrównawszy się z Trudą, przystanął zdziwiony i zdjął szybko czapkę. Zaskoczona, ale pewna siebie przemówiła pierwsza:
— Skąd to pan Jan tutaj się bierze? Dopiero przyjechał, a wszędzie wie, gdzie iść.
Uśmiechnął się.
— Właśnie, że nie wiem. Poszedłem wieczorem na spacer, a tera sam nie wiem, jak do dom iść i plączę się. A panna Truda też na spacer?
— Nie, ja do koleżanki — powiedziała szybko. — Do pierwszy uliczki razem pójdziem. —