Strona:PL Grabiński Stefan - W pomrokach wiary.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

groźnym, szczególnie dla tego, który go głębiej pojmował
Gdy w ów święty wieczór dusz swoich opuszczali świątynię, maj cudny rozkwiecił sady, uzielenił łąki i pola, rozwinął pęcze. Sypały rzęsną ulewą płatków jabłonie, rozwodziły zawrotne wonie bzy, jaśminy, upajały się chwiejbą wiatru magnolie. Po ulicach przemykały drzące rozkoszą pary kochanków tuląc się w wiosennem pragnieniu, oplótłszy za ręce.
Sebastyan czegoś posmutniał. Lecz już wzywał go za sobą w podniebne szlaki poważny głos księdza:
— Od dziś dnia każdy z nas odpowiada za drugiego. Odebraliśmy wzajemną przysięgę, weszliśmy w obręb święty, którego bezkarnie znieważać wiernym nie wolno. Jeśliby który z nas złamał śluby, drugi zań odpowie ofiarą oczyszczenia.
— Zdaje mi się jednak, żeby odpowiedzialność znikła, gdybyśmy przestali wierzyć?
— To prawda — nawet, choćby tylko jeden.
Ale musiałoby to być szczere. Rozumiesz mnie? Zupełna niewiara!
— Tak... lecz do tej nie jesteśmy zdolni..
— Dlatego musimy się mieć na baczności! Służymy wieczystej harmonii duchów. Biada nam obu, jeśli który się zmącić ją poważy!..
Głęboko zamyśleni rozstali się.
Odtąd minęło lat parę. Ślub zda się istotnie silniej jeszcze zespolił obu. Lecz miały nadejść przemiany.
Względem innych zawsze wyrozumiały i łagodny okazywał się Paweł od czasu tajemnego związku w stosunku do przyjaciela wymagającym, niejednokrotnie surowym. Sebastyan wychowany niemal od dziecka pod jego wszechwładnym wpływem, usuwany