Strona:PL Grabiński Stefan - W pomrokach wiary.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

od ponęt zewnętrznych nie zdawał się zrazu odczuwać krępującej opieki; nie obudziły się w nim jeszcze pewne odruchy duszy. Chwilową melancholię nawiedzającą go czasami umiał przyjaciel skierowywać w obranym kierunku, rozniecając w nim nadziemską ekstazę i miłość. Wreszcie jednak uśpione do czasu siły rozpoczęły ciche, prawie niedostrzegalne, lecz trwałe w skutkach ruchy.
Pewnego dnia uczuł się rzeźbiarz ogromnie samotnym. Przyszła myśl, że, choć dotąd życia nie używał, mógł przed złożeniem przysięgi w każdej chwili upomnieć się o swój dział, sięgnąć po kwiat szczęścia — był piękny i młody. Po tem, co zaszło u stóp Michała, miał już drogę zamkniętą. Niebotyczne mury zawarły go w przybytku skrzącym swieżością kryształów, tęczami kaskad, lecz lodowo zimnym. Przejął go dotkliwy chłód marmurów, raziła do ślepoty biel alabastrów. Na krzyk rozpaczliwy serca otrzymywał niezmiennie w odpowiedź głuche echo olbrzymich, pustych komnat. A tam za witrażami framug święciły się gody życia, mijały słoneczne, złote popołudnia. A tam za draperyami okien obdzielały szczodrze wonnem łonem róże, prześcigały w daremnem utęsknieniu za śmiałą dłonią rzęsne grusze.
Więc jak ptak uwięziony zabił o szyby, zatrzepotał o kraty i po chwili walki opadł na dno klatki. Wiara nie pozwalała rozpętać skrzydeł.
Wśród tej rozterki poznał Martę i zrozumiał, że mężczyzną.
Była tancerką z wędrownej trupy cyrkowych wesołków. Gdy smagłe ciało kreolki wić się jęło w ljanowych zawrotach sarabandy, przesycony koszenilą szal opasywał głowę szkarłatną wstęgą, niemiały tłumy i z zapartym oddechem chłoniły taneczne