Strona:PL Grabiński Stefan - W pomrokach wiary.djvu/095

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dziewuszej, że od niego przyjdzie na jej młodą dolę jakieś wielkie, niechybne nieszczęście.
Zato umiłowała całą duszą Wontona. Może za to sumowanie od rana do nocy, za to utrapienie, co mu się uporczywie na szyi wieszało, za wielką cichość serca?
Smutny był zawsze i zadumany; coś robaczywego toczyło duszę. A choć na chwilę, gdy mu biedną głowę przyciskała do piersi, o tem zapominał, to nie na długo; nieraz bywało w całunku miłosnym wykrada się przez bielejące wargi głuchy tłumiony stęk. Ważki snać ciężar ugniatał Wontonową duszę.
Radaby go zdjąć, cisnąć precz daleko, lecz nie wiedziała jak. Nie zwierzał się, nie skarżył nigdy Nagabywała Ostapa, lecz się śmieszkami opędzał i przekpiwał z brata.
Więc i poniechała.
A wiedział bez pochyby! Coś było między nimi, jakiś się supeł nieludzki zawęźlił w osierdziach i zczepił obu tajną pętlicą, której końców nie wydoliła zachwycić Wonton potrzebował Ostapa; łaknął jego beztroski, szydnego śmiechu i — dziwna — jakoby rad słuchał, bezbożnych natrząsań
Wtedy zdało się nabierał otuchy; odchodził, tajał stęgły na czole ból, marniał wieczny lęk leżący się w oczach.
Tak było na małą chwilę Za jakiś czas znów wyczołgiwała się z przeklętej nory zgryzota i zapuszczała w duszę drążące zagony. Na ostatek począł pić
Pił dużo łapczywie jak na śmierć i jakoś nie mógł upić się ni razu; rankami wracał w obejście trzeźwy jakby nic i ruszał w pole na robotę,