Strona:PL Grabiński Stefan - W pomrokach wiary.djvu/096

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chmurniejszy jeno niż wczora i głębiej pochylon ku ziemi.
Tak i przekociło się z pół roku: ziemia odjęłaś lodowej obieży, prześcigła wiosenka, ładziłoś na drogę lato miłościwe...
Pod zmierzch, na wodopój zalatywały z dolin, łąk, wygonów pośpiewy dziewuch, parobów, gdy do dom od dziennych mozołów pilili, poryki stad.
Rodzic Hanczyny dostatnią oborę dzierżył, że dziewce ponierazu przychodziło się dobrze nagonić, nakrzyczeć, nim to z pastwiska w obejście zawróciła. Litował się jej umęczeniu Wonton i nieraz bywało od roboty wolniejszy zachodził w parów i pomagał spędzać kierdel w opłotki.
Tak ci się i dziś przygodziło. Że już pora była zawracać do domu, przytknął do warg ligawkę i smutna dumka poniosłaś po rosie wieczornej.
Gdy już rozwiały się ostatnie pogłosy, skądś z za wzgórzy, pagórów przewąkroniłoś w lewadę...

Jawor, jawor.
Jaworowy gaj!..
Słysz, jak głucho smęci,
Zżółkłe liście kręci
Dziki, luty wiatr!...
Hej!...
Jawor, jawor.
Jaworowa stroń!
Czuj jak oman chodzi,
Jak w bezdnie zawodzi,
W tajną ślepą chłań!
Hej!...
Jawor, jawor.
Jaworowy strzyg!
Poszedł w ścież zawrotną,
Junosza — wykrotną