Strona:PL Grabiński Stefan - W pomrokach wiary.djvu/094

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Choć drogą mu być musiała jedyna, płowowłosa Hanka, przecież cień mroczył młode lice, udręka cicha, tajona mętniała w oczach
Nie wesoło miłował Wonton, nie wesoło.
Zawszeć pono był taki ponury i markotny. Nie widziała innego od owego dnia, jak przyszedł z bratem Ostapem do słobody ojcowej, aż do tego wieczora, co ot na łanach goreje
Pomni, jak wstąpili do zagrody jej rodzica przemokli, nasiąkli deszczem, zgłodzeni... w jesienny, późny dzień — jak im warzę ładziła, podejmowała...
I pozostali w chacie najmytami.
We wsi nikt ich nie znał, bo śnać z dalekich stron przywędrowali, ojciec też nie wywiadywał.. bo i poco?.. Sieroty pogorzelcy... Boże dzieci. Pracowali niezgorzej, jeno młodszy czasami zbereźnikiem patrzył, zbożności urągał, że i stary, sam nieraz zgromił i rozeźlił się niepomiernie, ale że był chłop nie leniący się a czasu orki czy kośby nie wylegiwał jako on głupi Maciuś za przypieckiem i roboty się imał piorunem, więc mu gazda jeno luźne rozpinał wniki i poszerzał oka.
Różnie też obnosiły go baby po siole, choć nie zawsze po bożemu; ale czego to jęzorami nie wymielą?
Obstawał sam za nim, przeto i milkły. Pono nawet o dorodną dziewkę z przysiołka, gospodarską córkę zabiegał i o dziewosłębach zatrącał.
Wiodło mu się.
Hankę coś odeń odrzucało strachem i odrazą okrutną, że się nim jak jadowitym gadem mierziła. Przychodziły na nią godziny nieprzejednanej nienawiści i lęku przed tym człekiem wieczyście urągliwym, śmiejącym. Szeptało w piersi