W pośrodku ostrow bielała z pomiędzy gęstwiny chata. Pociągnięte na blado siną barwę ściany błyskały na świat czarno lśniącemi szybkami okiennic. Pod okapem na przyzbie siedział człowiek żując machorkę w zębach. Jawory rzucały nań głęboki cień, który posuwał się na strzechę chaty, ilekroć silniejszy powiew przykłonił im głowice. Parę topól pruło błękit smukłym szczytem....
Odludnie było i samotno — ni jednej ludzkiej duszy wokoło. Wszystko tu wybujało jakoś bez miary, wszystko przerosło.... W okna zazierały wysokie, zwieszające zielone łby łobody, wokół pachniała ostro macierzanka... Potworne zielska rozpanoszyły się splątanemi dziko łodygami, poskręcały w żylaste, wiśne kłęby, żeby sam zły nie rozsuplił, przygłuszyły ziemię. Do jaworów przywarły mokrą, wiecznie niesytą wargą dziwaczne grzyby i ssały je, ssały... Smętek się tułał cmentarny po tej przebujnej dziedzinie, smęt wnikał do duszy, zaciągnął dziwną tęsknicą jasne, niby blaskiem prześwietlone oczy siedzącego człowieka..... Zadumał się, zapamiętał..... Był znajdą. Stary, na pół zdziczały smolarz znalazł porzuconego chłopca pod borem, ulitował się i zabrał do swej nędznej chatki pośrodku stuletniej kniei. Dobrze im ze sobą było w samotnej smolarni. Stary unikał ludzi, z którymi mało się zadawał, bo mu wśród nich było obco. Tyle że trzy razy na tydzień jeździł z mażą do sąsiedniego miasteczka, a i to kwapił się zawsze z powrotem do swego Wawrzonka. Mijały lata, chłopak urósł, zmężniał i smolarzowi począł pomagać. Dziwny też był z Wawrzonka chłopiec. Bywało w gorące, letnie popołudnia, gdy stary zmożony pracą zasypiał gdzie w cieniu, siadał na wielkim, kamiennym otoku pod dębem i wsłuchiwał się w ciszę puszczy. Błogość ogromna i moc
Strona:PL Grabiński Stefan - W pomrokach wiary.djvu/070
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.