Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/742

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiesz kto przed bramą czeka na nas w powozie... Zawołam...
— Olga! — z przestrachem krzyknął Obłomow. Zmienił się na twarzy. — Na miłość Boga, nie wprowadzaj jej tutaj!
Prawie wypychał Sztolca z pokoju, ale Sztolc nie ruszał się.
— Nie mogę pójść do niej bez ciebie, dałem słowo. Słyszysz, Ilja? Nie dziś, to jutro muszę cię wyrwać. Ty tylko odłożysz, ale nie odpędzisz mnie. Jutro czy pojutrze, ale zobaczymy się!
Obłomow milczał, schyliwszy głowę i nie mając odwagi spojrzeć na Sztolca.
— Kiedyż zatem? Olga mnie zapyta.
— Ach, Andrzeju! — rzekł Obłomow łagodnym proszącym głosem, obejmując go i głowę kładąc mu na ramieniu. Zostaw mnie zupełnie! Zapomnij!
— Jakto? Na zawsze? — spytał zdziwiony Sztolc, wysuwając się z jego objęć i w twarz mu patrząc.
— Tak — prawie szeptem odpowiedział Obłomow.
Sztolc na krok odstąpił od niego.
— Tyżeś to Ilja! — zawołał z wymówką. — Odsuwasz mnie od siebie — dla kogo? Dla tej kobiety... Boże mój! — krzyknął prawie boleśnie — to dziecko, które tu widziałem... Ilja, Ilja! Uciekaj stąd! Chodźmy, chodźmy co prędzej! Jakżeś ty upadł nisko! Czemże jest ta kobieta dla ciebie?
— Żoną! — spokojnie odrzekł Obłomow.
Sztolc skamieniał.
— A to dziecko — syn mój. Nazwałem go Andrzejem, na pamiątkę o tobie! — dokończył Obłomow i odetchnął spokojnie, złożywszy z siebie ciężar prawdy.