Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/743

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Sztolc zmienił się na twarzy i zdziwionemi, prawie bezmyślnemi oczyma wodził dokoła. Przed nim nagle otworzyła się przepaść, powstała skała kamienna. Nagle jak gdyby nie widział Obłomowa, jak gdyby on znikł z jego oczu, wpadł do przepaści. Sztolc odczuwał tylko taką piekącą boleść, jaką odczuwa człowiek, który pędzi wzruszony powitać przyjaciela po długiej rozłące i dowiaduje się, że już go niema oddawna — umarł.
— Umarł! — wymówił prawie bezwiednie. — Cóż powiem Oldze?
Obłomow usłyszał tylko ostatnie słowo, coś chciał powiedzieć — i nie mógł. Wyciągnął do Andrzeja obie ręce i uścisnęli się mocno, milcząco, jak się obejmują ludzie przed bitwą, przed śmiercią. W objęciu tem utonęły ich słowa, łzy, uczucia...
— Nie zapomnij o moim Andrzeju! — były ostatnie słowa Obłomowa, wypowiedziane gasnącym głosem.
Sztolc w milczeniu, powoli opuścił mieszkanie Obłomowa, w zamyśleniu przeszedł przez dziedziniec i wsiadł do powozu. Obłomow siadł na kanapie, oparł się łokciami o stół i rękoma twarz zakrył.
— Nie, nie opuszczę twego Andrzeja! — myślał Sztolc ze smutkiem, przechodząc przez dziedziniec. Zginąłeś ty Ilja na wieki! Pocóż ci mówiłbym, że twoja Obłomówka już nie w głuchej pustyni, że na nią przyszła kolej, że i nad nią zaświeciło słońce. Poco ci wiedzieć, że po czterech latach będzie ona stacją kolei żelaznej, że chłopi twoi będą przy niej pracować, że zboże twoje wagonami będą dowozić do przystani... A potem — szkoły, oświata, a potem... potem... Nie! przestraszysz się tą zorzą nowego szczęścia, mgłą zajdą nieprzyzwyczajone